Człowiek do szczęścia potrzebuje drugiego człowieka; prawda stara jak świat, niestety jednak ciągle w codziennym biegu o tym zapominamy. Związki się kończą, relacje rozpadają a my nic z tym nie robimy, wierząc naiwnie, że kiedyś będzie czas i okazja, by wszystko nadrobić. Niestety niekiedy okazuje się, że to „kiedyś” nie nadejdzie...
Dzisiaj środa a więc czas na Borejków. Na najsmutniejszą i najbardziej rzewną część, która porusza temat bardzo trudny – śmierć.
Aurelia Jedwabińska, zwana Gienią i Orelką, mieszka u ojca i jego partnerki, Moniki. Czuje się bardzo nieszczęśliwa, nie może odnaleźć się w nowym miejscu a ponadto nie potrafi rozmawiać z własnym ojcem, do którego ma żal, że zostawił kiedyś ją i jej mamę, która była śmiertelnie chora. Mama Aurelii umarła i dopiero wtedy pojawił się ojciec, który wziął ją do siebie i zaczęli mieszkać niby razem a jednak przejmująco osobno.
Pewnego dnia Aurelia pod wpływem impulsu postanawia pojechać do swojej babci do Pobiedzisk i spędzić tam wakacje. A babcia Orelki jest niczym książkowy ideał – ciepła, mądra starowinka, która pysznie gotuje i która zawsze ma w zanadrzu komplement dla wnuczki. Kobieta wie, że jej jedyny syn nie sprawdził się w roli ojca i że musi jakoś pomóc tej dwójce się dotrzeć, pokochać się na nowo.

W tej części dużo jest także Gabrysi, Grzesia, Pyzy i Tygrysa; i jeszcze kogoś, kto dopiero ma się pojawić, mimo że już jest. Małego nowego członka rodziny, Ignacego Grzegorza, synka Gabrysi i Grzesia, który od samego początku sprawia, że jego mama – kobieta bardzo silna i energiczna – musi bardziej o siebie zadbać i zwolnić codzienny szybki bieg. Jakże miło się o nich czyta! O ich codziennościach, o docieraniu się „macocha” z dziewczynkami, o przygodach dziewczynek, których wszędzie pełno i które sypią łacińskimi sentencjami jak z rękawa a mimo to są tak dziecięco zwyczajnie urocze.
Przyznać muszę, że nie lubię czytać o śmierci, o przeżywaniu jej, o godzeniu się z nią. Nic dziwnego, to zjawisko, którego się okropnie boję i które jest tak absurdalne i tajemnicze, że aż nie do zniesienia. Bo co się dzieje z nami po śmierci? I dlaczego bardziej cierpią ci, którzy na świecie zostają niż ci, którzy odchodzą?
Po raz kolejny Małgorzata Musierowicz trochę uśpiła moje lęki i demony tymi prostymi zdaniami:
„Różne nam Pan Bóg daje zadania w życiu: umieranie też jest zadaniem. A że każdy ma coś do zrobienia na tym świecie i po to się rodzi, więc trzeba się posunąć, żeby dla innych też było miejsce.”
Skoro nie możliwym jest ucieknięcie od śmierci i każdego z nas ona dopadnie w dwojaki sposób; bo wszyscy będziemy jej biernymi i czynnymi składowymi – może po prostu, najprościej, trzeba się z nią pogodzić? Z wysoko podniesioną głową witać każdy dzień i z każdym szczerym „dziękuję” żegnać dzień miniony? Może tyle tylko możemy i na nic zdadzą się nasze walki z wiatrakami? Możemy jeszcze jedno ewentualnie – dać się światu zapamiętać, bo wierzę naiwnie w to, że póki świat o człowieku pamięta to tak, jakby on trochę żył i trochę nadal był.
Trochę jakby smutno się zrobiło prawda? Za oknem wiosna, ptaki latają i śpiewają jak szalone, psy węszą w trawie, ludzie się szerzej uśmiechają a ja tutaj o takich trudnych tematach. Ale wiecie co? Z trudnymi tematami trzeba się oswajać, bo ich omijanie nic nie da. I może jak już oswoimy sobie to, co trudne, to, co radosne i piękne będzie mocniejsze i bardziej widoczne?
PS- 100 000 wyświetleń! Dziękuję Wam serdecznie, teraz będę walczyć o milion! <3
W tym czasie opublikowałam 199 wpisów, z czego najchętniej czytaliście o:
Jesteście wielcy! Wasze komentarze często powodowały, że rosły mi skrzydła i później rodzina i znajomi musieli sprowadzać mnie na ziemię! Mam nadzieję, że faktycznie czytacie to, co wam polecam i że faktycznie się wam to podoba! Że moje przemyślenia, głupoty które tu opisuję a które mi rodzą się w mózgu naprawdę się wam podobają.
Powiedzmy sobie szczerze - nie byłoby tego bloga bez was. Dlatego serdecznie dziękuję! Wszyscy macie ode mnie wielką muffinkę, jak tylko się spotkamy!