„Mateusz mi powiedział, że bali się, że poszedłem w las i umarłem. A ja bym nigdy nie poszedł w las umrzeć, bo dlaczego chodzić z tym do lasu? Jak będę chciał umrzeć, to się położę w swoim łóżku i wszystkim powiem, że umieram, i sobie umrę.”
Jakie jest marzenie każdego książkoholika? Za czym tęskni osoba, która czyta kolejną schematyczną książkę, która jest przewidywalna i zbyt oczywista?
Przygotowałam dla was dzisiaj pozycję, która jest nietuzinkowa, dziwna, niepokojąca... która tchnie czymś nowym, nieznanym, absurdalnym i kompletnie niebanalnym. „Wróżenie z wnętrzności.”
Narrator książki od samego początku kojarzył mi się z Forrestem Gumpem; lekko autystyczny mężczyzna, który patrzy na rzeczywistość swoimi oczami. A świat w jego odczuciu jest całkowicie inny niż ten, który my widzimy na co dzień, chociaż – oczywiście – to ten sam świat i to ci sami ludzie na nim mieszkają.
Błażej, bo tak nazywa się narrator, uważa się za „głupiego brata”. Głupiego brata bliźniaka „mądrego brata”, która ma na imię Marcin. Marcin ma żonę, Martę, która jest dobra i troskliwa. Razem mają dwójkę dzieci, Szymona i Zuzię, które są takie jak wszystkie dzieci a jednak wyjątkowe, bo ich.
Mieszkają na peronie; nie dlatego, że są biedni i nie stać ich na kupno normalnego domu. Są bogaci a raczej Marcin jest bogaty, bo Marcin był kiedyś artystą, ale pewnego dnia wrócił do domu i rzucił to wszystko,karierę, pieniądze i ten wielki świat i przeniósł się z żoną, dziećmi i bratem na stary opuszczony peron, który wyremontowali i w którym wiedli spokojne życie, z dala od wszystkich.
Marcin nie był typowym artystą; rzeźbił nowotwory, paskudne, poskręcane wnętrzności, które zostały zaatakowane przez mordercę, który siedzi w każdym z nas i w każdej chwili może się aktywować. Na tych obrzydlistwach zarabiał krocie, był poważany w społeczeństwie aż pewnego dnia powiedział „dość”. Rzucił wszystko, rzucił glinę, przestał rzeźbić a Błażej nie rozumiał dlaczego. Co jest dziwne, bo Błażej rozumiał więcej niż my rozumiemy.
Błażej, mogłoby się zdawać, ma umysł dziecka, który zakotwiczył się w tym dzieciństwie i nie chciał dalej się rozwijać i rosnąć. Mimo że ciało dorastało, zmieniało się, to umysł ciągle pozostał na etapie, kiedy wszystko jest oczywiste i kiedy niczego się nie neguje. Czytając książkę Wita Szostaka doszłam do przerażającego wniosku, że dorośli wszystko negują, przeciwko wszystkiemu się buntują. Nie potrafią zrozumieć, że jeśli coś jest czyjeś to takie ma pozostać; a przecież to prawda, którą wpaja się dzieciom od maleńkości. Błażej widzi, że żona brata jest piękna i lubi patrzeć jak opala się nago, ale mówi też tak:
„Uważam, że jest piękna, ale to nie moje piękno tylko jej i Mateusza, więc nie mogę na jej piękno patrzeć za bardzo, bo mógłbym je przypadkiem ukraść.”
Może w tym tkwi klucz do wszystkiego? Że to nie Błażej jest spaczony przez życie, ale my wszyscy? Bo musimy mieć to, co nie należy do nas. Bo zamiast cieszyć się dachem nad głową i dobrą szynką, którą jemy na śniadanie, marzymy ciągle o kawiorze i apartamencie z jacuzzi. Bo inni mają, więc my też chcemy mieć. Bo sąsiad może, to ja też mogę i chcę i będę wypruwać sobie żyły, nim tego nie osiągnę, zamiast być szczęśliwym z tym co mam.
Ten przygłupi, zamknięty we własnym świecie Błażej jest o wiele bardziej świadomy życia niż jego brat, jego bratowa i wszyscy inni. Mimo że mówi prosto, niestylistycznie a jego wypowiedzi potykają się o siebie a słowa wpadają w siebie i mieszają się niepokojąco, to mówi mądrzej niż niejeden profesor i polityk. I przypomina o tych najprostszych kwestiach, o których dawno już nie pamiętamy, łapczywie pragnąc coraz więcej i więcej.
„Kiedyś Mateusz powiedział kocham cię, a Marta spytała go, co to znaczy, ale Mateusz nie potrafił odpowiedzieć. Bo to słowo ma w sobie wszystkie słowa i żadnego, nie można go zastąpić, nie można go wyjaśnić.”
Zaczęła się wiosna. Ptaki wiją już gniazda, pojawiły się motyle, pszczoły, nawet wczoraj widziałam pierwszego bąka. Z kościołów co sobota zaczynają tłumie wychodzić młodzi, którzy zdecydowali się pobrać, dzieci wypatrują już wakacji a na nogach większości kobiet można już zauważyć sandały i baleriny. Ile z tego zauważyliście, biegnąć jak co dzień do pracy, na uczelnię, z dziećmi do szkoły? Ciągle wszystko na szybcika, na złamanie karku, na ostatnią chwilę. A może lepiej jest poudawać niekiedy tego „głupiego brata” i zobaczyć co daje nam pięknego życie. Bo można być szczęśliwym i bez awansu co pół roku i bez zamartwiania się co będzie za godzinę, za dwie, za pięć. Nic się nie stanie, jeśli dzieci raz na jakiś czas zjedzą na obiad pizzę a nie posiłek bezglutenowy i z wyselekcjonowanego mięsa. Świat się nie zawali, jeśli odpuścimy codzienną rutynę i zamiast ślęczeć nad zadaniami domowymi wyjdziemy i zobaczymy jak wygląda świat.
Dzisiaj was proszę – dajcie sobie możliwość być „głupim bratem”. Chociaż przez jeden dzień.
PS - Co do opowiedzianych przeze mnie historii... wszystkie były prawdziwe (ha! jako, że był prima aprilis, to mogłam sobie na takie oszustwo pozwolić). Tak, chciałam mieć najdłuższe nogi i mierzyłam je ciągle metrem. Koleżanka biegała i pytała o paszteta - teraz wyrosła na śliczną dziewczynę, więc spokojnie, nie zaszkodziło jej to! Tak, inna koleżanka zjadła kozie kupy i mimo że nie mamy ze sobą kontaktu (nie z tego powodu bynajmniej) wiem, że szykuje się do drugiego ślubu właśnie. Niestety, troskliwy tatuś też był historią prawdziwą a co do rowu... cóż, nigdy się nie dowiem jak było naprawdę.
A, policja do dzisiaj mnie nie złapała za nielegalne przekroczenie granicy!