Za bajtla Sylwester to było nie lada wydarzenie – można było nie spać do północy a godzina ta jawiła mi się równie oddalona od mojego dziecięcego świata co Biegun Północny. Nie musieć iść spać i móc oglądać telewizję przez pół nocy, toż to było spełnienie mojego dziecięcego snu o niezależności. Nie ważne, że wtedy nic ciekawego w owym elektronicznym pudle nie „leciało”, że oczy same się zamykały już od 22 i że było ogólnie nudnawo; i tak cieszył mnie smak Piccolo (uwielbiam, ale teraz mi nie wypada go pić z racji wieku), bawiły mnie kolorowe fajerwerki za oknem i nawet Kiepscy w telewizji byli bardziej sympatyczni niż zazwyczaj. W sumie, jak sięgnę pamięcią te kilkanaście lat wstecz, to z Sylwestrowej ramówki pamiętam tylko Ferdka Kiepskiego i Mocnego Fulla.
Później zaczęła się u mnie burza hormonów, więc obrażona na cały świat i na święta, przestałam obchodzić Sylwestra. A potem nadeszła era domówek wszelakich, które były słabe lub jeszcze słabsze i zawsze kończyły się u mnie potokiem łez (nie ze wzruszenia) i samotnym powrotem do domu. Ale przynajmniej najadałam się na nich pysznych sałatek, bo – nie wiedząc czemu – zawsze te sylwestrowe smakowały mi najbardziej. Magia Sylwestra zdechła niczym pchła zamknięta w słoiku, chociaż przyznać muszę, że niebo przecinane kolorowymi fajerwerkami co roku mnie w pewien sposób urzeka i zachwyca. Ale dzisiaj pozwolę sobie na hejt na Sylwestra, bo czemu by nie?
Po pierwsze, obecnie Sylwester niczym się nie różni od zwykłej piątkowej imprezy (oczywiście dla tych, którzy co piątek imprezują.) A nie, błąd – różni się ceną. Bo w ten jeden dzień w roku okazuje się, że dwa gorące dania, sałatka i lampka szampana o północy kosztują 220 złotych za osobę a nie jedyne 50 jak na co dzień. Być może wtedy używa się magicznych składników, które są niebagatelnie drogie a w szampanie pływają drobinki szafranu, który przecież mało nie kosztuje?
Po drugie fajerwerki. Są piękne, zachwycają, mamią, wzbudzają w ludziach pozytywne odczucia. Ale w zwierzętach już nie bardzo i biedactwa nie wiedzą co się dzieje – wyobraźcie sobie te wszystkie biedne susły, które trzęsą się ze strachu, żeby ludzie mogli sobie pooglądać spektakl na niebie. Swoją drogą, skoro jesteśmy takim rozwiniętym gatunkiem i wiemy, jak pokonać większość chorób i jak pozabijać siebie nawzajem w ilości masowej, to czemu nie potrafimy wymyślić bezdźwiękowych fajerwerków? Wczoraj zasypiając znalazłam genialne porównanie fajerwerków – są jak czekoladowy tort – pyszny, soczysty, ale jak ważysz 180 kilogramów, to jest on złem. Jak puszczasz petardy na totalnym pustkowiu to w porządku, ale jeśli straszysz mniejszych, to tak jakbyś był 180-kilogramowym facetem wcinającym tort. Niesmaczny widok.
Po trzecie postanowienia. Które i tak zostają zapomniane w okolicach Trzech Króli. Powiedzcie sobie szczerze – czy gdyby wszystkie wasze noworoczne postanowienia się spełniły, bylibyście szczęśliwi? Bo ja ani trochę; byłabym odizolowana od czekolady, łaziłabym na imprezy, żeby być bardziej towarzyską i w każdej wolnej chwili siedziałabym na siłowni, żeby w końcu wyrzeźbić sobie brzuch. Ha! Moje życie byłoby wtedy takie puste i smutne. Ale miałabym płaski brzuch, na który mogłabym sobie zerkać. Najlepszym postanowieniem noworocznym jest brak postanowień noworocznych. Los i tak wie swoje a nasze plany swędzą go tylko po tyłku.
A propo losu i planowania przyszłości, przeczytałam swój horoskop na przyszły rok. Co dziwne, ubiegłoroczny chiński horoskop sprawdził mi się całkowicie i chociaż nadal w te wróżby nie wierzę, wolę zapoznać się z tym, co wymyślili Azjaci. Jako typowa Koza, w 2018 roku mam zacząć być bardziej odpowiedzialna (ha!) a kluczem do sukcesu będzie cierpliwość. "Koza powinna sobie zakodować w umyśle, że z czasem wszystkie jej starania przyniosą oczekiwane rezultaty. Być może nie wszystkie w tym roku, ale za jakiś czas... nagrody posypią się jak z rękawa." - w końcu zostanę Blogiem Roku, tak czułam!
"Horoskop chiński 2018 roku przewiduje, że życie seksualne Kozy będzie w rozkwicie. Bardzo nietypowym rozkwicie, należałoby dodać." - nawet nie wiem jak to skomentować, więc zmilczę.
"Prognozy astrologiczne sugerują, że w tym roku Koza będzie miała szczęście w kwestii pieniędzy. Zarobi ich znacznie więcej niż w zeszłym roku" - stawiam wam wszystkim po czekoladzie, w takim razie!
"Dziedziną, w której Koza ma największe szanse zabłysnąć, jest sztuka. Zresztą każda dziedzina wymagająca kreatywności oraz rozwiniętej wyobraźni będzie dla Kozy niesamowitym polem do popisu. W tej kwestii nie warto się wahać. Niech Koza śmiało rozpoczyna przygodę z działalnością artystyczną, jeśli dotąd tego nie zrobiła." - trzeba się zebrać w sobie i skończyć tą książkę, która się już miesiąc pisze. Może ktoś ją kupi (moja wewnętrzna wredna strona się śmieje, że kupi ją ewentualnie skup makulatury).
Czego wam życzę w 2018 roku? Niczego – wszystko przyjdzie samo przecież. I to co dobre i to co złe, bo czasami musi być źle, żeby człowiekowi za słodko w życiu nie było. Mam nadzieję, że za rok nadal wszyscy tu będziecie, że nikt nie zrezygnuje z blogowania, że znajomości będą głębsze (duchowo, oczywiście) i że może kiedyś spotkamy się w końcu na żywo.