Jeszcze przed świętami zostałam nominowana do tego, aby podzielić się w Wami moimi pozytywnymi wspomnieniami. Długo się zastanawiałam czy podejmować na blogu w ogóle taki temat, ale traktuję Was jak dobrych znajomych, więc postanowiłam poopowiadać Wam o trzech najwspanialszych chwilach w moim życiu.
29.11.1999
Wspomnienie nie do końca pozytywne a przynajmniej jego źródło pozytywne nie jest. Kiedy miałam siedem lat, okazało się, że jedna z moich nerek nie odwróciła się tak, jak powinna w życiu płodowym i zalegając mi poziomo, zamiast pionowo, leniła się i nie pracowała zbyt sprawnie. Postanowiono mnie więc zoperować – dwa tygodnie spędzone w szpitalu były chyba najgorszymi w moim życiu; szczególnie, że chłopak, który leżał na łóżku obok mnie miał nawiedzoną matkę, która zabraniała oglądać dzieciom Wieczorynkę, bo akurat „Paloma” była emitowana…
W każdym razie po dwóch tygodniach, podczas których połapałam się w tej brazylijskiej telenoweli, miałam „naprawioną” operacyjnie nerkę i piękną długą rurę, która wyłaziła mi z ciała, wracałam do domu. Było zimno, śnieżnie i przecudownie. Uczucie wyjścia ze szpitala, ze świadomością, że w końcu położę się w swoim własnym łóżku było nie do opisania. Co z tego, że kolejny miesiąc spędziłam głównie w pozycji leżącej i że wyciągali mi na żywca tą rurkę – ważne, że pobyt w szpitalu dobiegł końca.
A teraz mam seksowną bliznę, która zajmuje mi prawie połowę brzucha.
Gdzieś pomiędzy 2008 a 2016
Pamiętam, że było wtedy ciepło, wczesny wieczór, pewnie środek lata. Razem z moimi dziewczynami siedziałyśmy na świeżym powietrzu i jak zwykle rozmawiałyśmy o czymś mało istotnym, banalnym, nieważnym. W pewnym momencie – jak to często bywało – któraś z nas powiedziała coś śmiesznego, głupiego i wybuchnęłyśmy takim śmiechem, po którym boli brzuch.
I tak pomyślałam, że co by nie było, one zawsze będą.Kłóciłyśmy się tysiące razy, obrażałyśmy się na siebie śmiertelnie, obiecywałyśmy sobie, że nigdy się więcej do siebie nie odezwiemy a i tak po miesiącu, dwóch, znowu byłyśmy we cztery, gadając o wszystkim i niczym i zajadając chipsy z Biedronki. Bo wiecie, są czasami takie relacje między ludźmi, których nikt inny nie zrozumie. Na przykład nasi mężczyźni, przeszli i obecni, nie rozumieją jak możemy non stop ze sobą gadać, dlaczego ciągle rozmawiamy, chociaż nie raz się raniłyśmy i dlaczego mówimy sobie o wszystkim.
Nie są idealnymi przyjaciółkami i ja też nie jestem idealna dla nich. Są bardziej jak siostry, których się niekiedy się nie lubi i na które się po cichu narzeka. Ale są nieodłączną częścią życia i będą zawsze. I dobrze, bo bez nich chipsy z Biedronki w ogóle nie miałyby smaku.
24.12.2015
Tak więc, zacznę od tego, że oczywiście niczego się nie spodziewałam. Wigilię, jak co roku spędzałam u babci a później miałam się wybrać z moim najcudowniejszym mężczyzną na Pasterkę. Nic więc dziwnego, że chciałam przedtem jeszcze się odświeżyć i na nowo umalować, bo cały dzień stania przy garach spowodował, że mój zewnętrzny wygląd nieco podupadł. Kiedy w końcu dotarłyśmy do domu, moja mama stwierdziła, żebym poszła już na górę a ona przespaceruje się z psem. Więc zmęczona i z bolącą głową powlokłam się więc po schodach, gdyż mieszkam w bloku i co zobaczyłam? Nie, nie pięknie udekorowaną klatkę schodową, nie kucyka przywiązanego do moich drzwi ani nie mojego najwspanialszego ubranego w surdut. Zobaczyłam klucz w drzwiach!
Moja pierwsza myśl brzmiała: „włamali się mi do domu i ukradli telewizor.” Wiem, głupie, bo skąd włamywacze mieliby klucze. I dlaczego akurat ten telewizor taki ważny się dla mnie zrobił? W te pędy chwyciłam za telefon i dzwonię do rodzicielki, co by mnie wspomogła, zanim maniakalny morderca wbije mi siekierę w czaszkę i informuje ją, że w drzwiach tkwi klucz i co ja mam robić i że panikuję. Mama kazała mi wejść do środka. Nie ma co, w tamtej chwili pomyślałam, że może to jakiś spisek i chce się mnie pozbyć. Więc weszłam, na lekko drżących nogach. A w mieszkaniu było ciemno. Słychać było kolędę graną z radia, choinka świeciła na niebiesko a mój chłop stał ubrany elegancko z bukietem z biało- niebieskich kwiatów. I co ja mogłam pomyśleć w takiej sytuacji? Chcecie zgadywać? Lepiej nie. Moja myśl brzmiała - „matko moja, przecież ja smażyłam karpia!”.
A potem to już się potoczyło niczym w komedii romantycznej, chociaż muszę przyznać, że człowiek w takiej chwili nie wie co ma zrobić i jak należy się zachować. Ogólnie to wszystko pamiętam jakby przez lekką mgłę. Wiem jednak, że na to bardzo ważne pytanie odpowiedziałam twierdząco i zostałam narzeczoną. Lekko oszołomioną i śmierdzącą karpiem, ale narzeczoną.
Nominuję