Dzisiaj teoretycznie wpis powinien być recenzencki, ale muszę czekać aż pojawi się najpierw na portalu a dopiero później będę mogła umieścić go tutaj. Żebyście za bardzo nie tęsknili, wygrzebałam z czeluści plików niepublikowany wcześniej post o tym, ile kosztuje zamążpójście. Tak, wiem, kulturalni ludzie nie rozmawiają o finansach.
Dawno już wiadomo było, że na ślubie się zarabia – przy czym nie zarabiają Młodzi a wszelkie instytucje, które pomagają w organizacji tego wyjątkowego dnia. Historie obrazujące ten proceder będą po trochu z moich własnych doświadczeń, po trochu zasłyszane z Internetu i ciut opowiedziane przez bliższych i dalszych znajomych.
Jedzenie. Przy wpisie z okazji Sylwestra wspominałam wam, że dziwi mnie jakim cudem w ten jeden dzień w roku kawałek mięsa, sałatka i ziemniaki z lampką wina osiąga niebagatelną cenę 150 złotych, kiedy w dzień powszedni ten sam zestaw kosztuje jedynie 35,50. Magia fajerwerków zostaje jednak przebita przez magię sukni ślubnej i garnituru, ponieważ lokale się cenią. I naprawdę, kiedy słyszałam cenę „150 złotych za osobę” to miałam ochotę całować właściciela sali po stopach, bo jest to jedna z lepszych ofert, jakie można otrzymać. A jeśli do tego nie trzeba płacić „korkowego” i opłaty za salę – to już jest coś.
W mojej okolicy jest sala, w której płaci się 5 tysięcy za sam wstęp do niej + oczywiście za talerzyk, w kwocie 320 złotych za osobę. Bajecznie!
Fryzjer/kosmetyczka. Dobra kosmetyczka to skarb; tak samo jak dobry fryzjer. Razu pewnego byłam na weselu, gdzie pewna pani opowiadała mi, że od lat czesze się u jednej fryzjerki i zawsze na wszystkie wesela znajomych i rodziny robiła tą samą fryzurę – lekko podkręcone loki. I zawsze za tą usługę płaciła 80 złotych. Kiedy poszła TAK SAMO uczesać się do tej pani na swój ślub (o czym niestety wspomniała) zapłaciła 180 złotych. Bo to przecież fryzura ślubna i nie ważne, że zrobiona identycznie jak każda poprzednia. Nie, żadnych kosmetyków utrwalających nowoczesnych na włosach rozpylanych nie było. Specjalnie zapytałam.
O sukni to ja wspominać nie będę, bo w swojej jestem zakochana i zdecydowanie mogłabym za nią zapłacić i dwa razy więcej, mimo że to tylko trochę białego materiału.

Jedna z moich koleżanek wymarzyła sobie ślub w Katedrze i za tą przyjemność zapłaciła tysiąc złotych; oczywiście w cenę nie wchodziły żadne dekoracje, brak było też dywanu – to już musiała załatwiać we własnym zakresie.
Ale wiecie – mnie zawsze najbardziej bawią koszty ukryte. Czyli takie, które nagle wyskakują niczym królik z kapelusza i straszą swoją wysokością. Na przykład udekorowanie kościoła przez florystkę może kosztować 400 złotych, co przyciąga klientów jak wabik – później niestety okazuje się, że trzeba zapłacić do tego jeszcze za każdego kwiatka i nagle zwykła margerytka kosztuje 6 złotych, bo to specjalna odmiana, która więdnie dopiero po 5 godzinach a nie po 4, jak taka zwykła.
Raz na uczelni usłyszałam historię, jak to panna młoda malowała się na swój własny, osobisty ślub i musiała makijażystce dopłacić 30 złotych, żeby ta zechciała ją psiknąć utrwalaczem. Niby mało, ale gdyby tak zebrać wszystkie te ukryte koszty, to nagle się okazuje, że trochę pieniędzy nieplanowanych poszło.
Co do kruczków ukrytych, to opowiem wam o niedawnym ślubie, na którym była moja koleżanka. Otóż, wszystko co mogło się przed ślubem posypać – posypało się. Makijażystka odmówiła młodej malowania z dnia na dzień, fotograf się rozchorował a suknia była źle uszyta. Co by jednak nie mówić, fotograf znalazł za siebie zastępstwo, niestety – kamerzyści, gdy dowiedzieli się o tej zamianie strzelili focha niczym dwunastolatka, która nie mogła pojechać na koncert Biebera i odmówili kamerowania. A w umowie nie było żadnych zapisów o tym, że mają obowiązek pracować z osobą której nie lubią, albo chociaż wyznaczyć zastępstwo. W rezultacie zaliczka przepadła, kamerzystów było brak a fotograf-zastępca robił zdjęcia głównie jedzeniu.
Tyle dobrego, ponoć suknia była piękna.
Ale jak źle, pod górkę i drogo by nie było –ślub ma się raz w życiu i jeśli ma się możliwość, to można się pokusić na ten wydatek. Jak do tej pory nie żałuję żadnego wydanego grosza i mam nadzieję, że nie pożałuję kolejnych, które w międzyczasie przyjdzie mi wydać.
Ma być wyjątkowo, bajecznie, cudownie – żebym miała o czym opowiadać wnukom, jak już znudzi im się słuchanie jak to babcia była sławną blogerką książkową, którą zapraszali do telewizji i przeprowadzali z nią wywiady.