Uprzedzam, że dzisiaj będę poruszać tematy, które powszechnie uważane są za takie, które powinni czytać tylko dorośli. Gdybym miała swój program w telewizji to z pewnością zaznaczyliby go dzisiaj czerwonym kwadracikiem w rogu ekranu.
I uprzedzam, że trochę boję się zamieszczać tą niepochlebną recenzję, ale stwierdziłam, że wolę być w porządku sama ze sobą niż próbować się przypodobać ludziom po drugiej stronie internetowego łącza. Bo chyba o to w tym wszystkim chodzi, prawda?
Julia jest podobna do wielu Polek, które zdecydowały się uciec do Wielkiej Brytanii za lepszym życiem. Jednak w przeciwieństwie do realnych dziewcząt, Julia w przeciągu kilku miesięcy znalazła dobrze płatną pracę, później ukończyła zaoczne dwuletnie studnia a w końcu została asystentką w jednej z londyńskich agencji – i wcale nie towarzyskiej – a reklamowej. Zarabiała na tyle dużo, że kupiła sobie dom na przedmieściach angielskiej stolicy i częściej niż „raz na jakiś czas” mogła zaszaleć na większych zakupach.
Mimo, że Julia należała do niezwykle ambitnej grupy pracowników, za namową swojej współpracownicy i współlokatorki, Sammy, zdecydowała się na wspólny dwutygodniowy wypad na Majorkę. Oczywiście dziewczęta zamieszkały w pięciogwiazdkowym hotelu, bo było je na to stać a ja muszę zapamiętać, żeby powiedzieć kuzynce, która pracuje w Anglii, że powinna znaleźć taką pracę, po której będzie mogła pozwolić sobie na takie przyjemności.
Na słonecznej Majorce Julia co i rusz natyka się na przystojnego Hektora, który – oczywiście – ma świetnie wyrzeźbione ciało i wygląda jak sam Liam Hemsworth. Ich pierwsze „spotkania” nie należą do najbardziej udanych, bo Julia zawsze obrywa wtedy piłką lub piaskiem prosto w oczy, co jednak nie przeszkadza dziewczynie patrzeć na niego łakomym okiem – mimo bolących spojówek, bo jednak mieć piasek w oczach to nic miłego.
Przyspieszając akcję - jak to w książkach tego rodzaju bywa, ta dwójka w końcu się do siebie zbliża i następuje wielkie erekcyjne i orgazmowe bum!
Ale...
Powiedzcie mi, dobrzy ludzie, bo ja tego zrozumieć nie potrafię. Dlaczego bohaterki, które w przeszłości zostały skrzywdzone przez mężczyzn i które później przez lata nie mogły pozbierać się z traumy, nagle w książkach spotykają przystojniaka i za sprawą jego dotyku stają się nimfomankami? W dodatku diablo uzdolnionymi nimfomankami, które potrafią zapewne więcej niż panie z agencji towarzyskich. I żebym nie została źle zrozumiana – ja w jakimkolwiek stopniu nie neguję problemu przemocy w związkach czy gwałtów. Czuję, że to właśnie takie książki sprowadzają traumę skrzywdzonych kobiet do tego, że po prostu należy spotkać faceta, który na nowo sprawi, że można będzie poczuć się bezpiecznie. A nie od mężczyzny powinno zależeć to, czy kobieta, która przeszła piekło, na nowo zacznie ufać światu i bez strachu będzie wychodzić z domu. Dlatego historia Julii, która po kilku wieczorach znajomości stała się wyuzdaną sex-kocicą – mimo że wcześniej przez lata nie była nawet w stanie dotknąć innego mężczyzny - napawa mnie lekką niechęcią.
Miłość miłością, pożądanie pożądaniem, ale może zachowajmy trochę realizmu w książkach? Chyba, że to fantasy, ale ta książka na taki gatunek literacki mi nie wygląda.
Może mam błędne wrażenie, ale uważam, że osoby, które mają kłopot z bliskością, po lekturze takich książek poczują się jeszcze gorzej. Bo skoro bohaterka po takich wydarzeniach, „przełamała się” w tak prosty sposób a oni tego nie potrafią, to jak mają się z tym czuć?
A tak poza tematem, kilka momentów z książki, które sprawiły, że wytrzeszczałam oczy i rozdziawiałam buzię bardziej, niż pozwala na to fizjonomia – w kontekście kolejnego zdania zabrzmi to dwuznacznie, moje wy zboczuchy!
* Sammy, wyzwolona przyjaciółka Julii, stwierdziła, że spała w życiu z wieloma mężczyznami, ale z żadnym nie zabawiała się ustnie, bo to zostawia dla przyszłego męża. Zasady należy mieć.
* Jeden z bohaterów książki, Rico, miał penisa aż do pępka. Ten fakt w żaden sposób nie wpłynął na fabułę, ale nie powiem, miło mi, że autorka się tym ze mną podzieliła.
„Nasze kiedyś” jest pierwszą częścią zaplanowanej trylogii. Jeśli lubicie takie klimaty – czytajcie. Ja jednak podziękuję.
A żeby nie było, że nic mi się nie podoba – oprócz budowy Rico – tytuł jest piękny. I przez chwilę przemknęło mi przez głowę, co by sobie „Nasze kiedyś” wygrawerować na obrączkach.