Kiedy z nieba spada gwiazda, każdy po cichu wypowiada jakieś skryte marzenie.
Kiedy z nieba spadają liście, to znak, że natura zaczyna zapadać w zimowy sen.
Kiedy z nieba spadają ciepłe krople deszczu, to znak, że lato jest w pełni i że można tańczyć pomiędzy tymi kroplami.
Kiedy z nieba spada samolot, każdy zaczyna modlić się za tych, którzy byli na jego pokładzie...
Pewnego zimnego, niepozornego dnia, na niebie rozpościerającym się nad pewnym amerykańskim miasteczkiem, pojawia się łuna dymu i ognia. Niespełna siedem minut po starcie na ziemię spada samolot, w którym znajdowali się mieszkańcy tej mieściny, w której nigdy nic się nie działo i nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Jak się jednak okazało – długa cisza przed burzą oznacza wszystko co najgorsze.
Miri Ammerman w momencie, gdy ginęli jej sąsiedzi, była z matką na świątecznych zakupach. Jako piętnastoletnia dziewczyna nie do końca rozumiała tragedię, która wydarzyła się na jej oczach. Miała świadomość całej brutalności tego zajścia, jednak takie zdania jak „zwęglone ciała” czy „rozczłonkowane zwłoki” wywoływały u niej raczej niezdrową ciekawość, niż prawdziwy smutek i żal.
Trzydzieści pięć lat później dorosła już Mira powraca do swojego rodzinnego miasta, aby uczcić pamięć poległych w tak okrutny sposób. Wtedy odbiera całe to zdarzenie zgoła inaczej; jej dojrzałość sprawia, że inaczej patrzy ona na śmierć i na jej potężną moc.
„Koleje losu” to jedna z najbardziej nostalgicznych książek jakie przyszło mi czytać. Może to dlatego jej lektura zajęła mi ponad dwa tygodnie; wszystko działo się tam powoli, autorka narzuciła jednostajne tempo i nie pozwalała czytelnikowi wyrwać się na przód, bo każde zdanie, każde słowo mogło mieć znaczenie dla całej fabuły. A to dlatego, że nie było wiadomo kiedy można spodziewać się uderzenia, nagłego zwrotu akcji. I o ile w książce Niny Majewskiej- Brow, taka taktyka sprawiła, że książka szokowała o tyle tutaj wywołało to jedynie efekt znużenia.
Nie czułam napięcia czytając tą książkę; kiedy z nieba spadł pierwszy samolot przez myśl przemknęła mi jedynie myśl: „o, to już”. Zabrakło mi w tej książce fajerwerków, zdumienia, elementu zaskoczenia, silnych emocji – zabrakło mi czegokolwiek, co mogłoby sprawić, że chciałoby mi się to czytać.
Problemem była także mnogość postaci; podrozdziały opisywane były z perspektyw różnych osób i nim połapałam się kto jest kim minęło ponad sto stron... cóż, z przykrością muszę stwierdzić, że ta książka nie należy do moich ulubionych tytułów. Może wam się spodoba, bo coś swoją treścią przekazuje. Jednak aby to dostrzec, trzeba mieć dużo silnej woli, żeby nie zasnąć...
PS – Doskonale wiecie, że jestem osobą niecierpliwą a jak coś sobie postanowię to nie ma zmiłuj, zdania nie zmienię. Wczoraj byłam z mamą w mieście wojewódzkim (jak to ładnie brzmi!), żeby zobaczyła mnie w sukniach ślubnych. Wiecie – jest nauczycielką, akurat ma dużo wolnego a później nie byłoby na to czasu. Efektem tego wypadu jest to, że … suknia już wybrana.
Tak, wiem, jedenaście miesięcy przed, ale co ja zrobię, skoro ogarnęło mnie to uczucie o którym mówi się w amerykańskich filmach? I skoro moja powściągliwa od uczuć mama się popłakała? Po prostu wiedziałam, że to to. A więcej wam nie powiem, bo mój najwspanialszy czyta mojego bloga a chce mieć totalną niespodziankę na ślubie, więc... jak suknia wygląda zobaczycie dopiero za rok! - macie motywację do dalszego prowadzenia waszych blogów! Bo kto by nie chciał tego zobaczyć?!