Grzybobranie jest zwykle bardzo uspokajającym zajęciem; człowiek wstaje prędzej niż słońce, ubiera się ciepło, bierze ze sobą termos z gorącą herbatą i wyrusza w poszukiwanie leśnych skarbów. W 1955 roku pan Jan postanowił wybrać się na grzyby; szukał podgrzybków, prawdziwków, kurek... zamiast nich znalazł kilkuletnią dziewczynkę, która była cała we krwi i nie odzywała się ani słowem. Okazało się, że była to zaginiona przed tygodniem Marysia; co się z nią działo przez te siedem dni, nie wiadomo. Ciotka, która zajmowała się dziewczynką, zdecydowanie nie zgodziła się na przeprowadzenie śledztwa a sama zainteresowana nie miała żadnych wspomnień z tego okresu.
Minęło trzydzieści lat. Maria jest teraz dorosłą kobietą. Uczy w szkole, mieszka samotnie a jej jedyną rodziną jest stara ciotka, która walczy w szpitalu o swoje ostatnie dni na ziemskim padole. Maria ma problemy ze światem i z samą sobą; wie, że w jej dzieciństwie zdarzyło się coś okropnego, ale niepamięć nie pozwala jej się uwolnić od demonów.
Pewnego dnia, jak zwykle zresztą, Maria czuła się rozsypana i na kawałki i aby mieć dla siebie chwilę wytchnienia, nakazała klasie napisać kartkówkę. Jeden z uczniów, zamknięty w sobie i cichy Wojtek zamiast odpowiedzieć na zadane przez nauczycielkę pytania dotyczące lektury, narysował czwórkę dzieci, które stały dookoła przygarbionej, wielkiej postaci. Gdy kobieta zobaczyła ten obrazek poczuła, że jej pamięć zaczyna wyrywać się z odmętów niepamięci, jednak przez szok i naiwność, że obrazek ten jest niczym więcej niż tylko obrazkiem, zbagatelizowała sprawę.
Kilka dni później autora obrazka znaleziono powieszonego na drzewie...
W małym miasteczku, gdzie nawet diabeł nie mówi „dobranoc”, bo nie ma komu, zaczyna dochodzić do serii brutalnych morderstw. Maria czuje, że związane są one z wydarzeniami sprzed trzydziestu lat, jednakże jedyna osoba, która mogła wyjawić jej prawdę – ciotka – nie była zdolna ułożyć jednego sensownego zdania. Zaczyna się robić groźniej i mroczniej... Zaczyna rodzić się strach.
Z prozą pani Anny Kańtoch mam do czynienia po raz pierwszy i już mogę stwierdzić, że kobieta ma styl! „Łaska” z pozoru wydaje się być wpół kryminałem, wpół thrillerem, jednakże można tam dopatrzeć się akcentów nie do końca realnych i rzeczywistych. Cała otoczka sprawy, która rozgrywa się w niewielkiej polskiej mieścinie, tchnie surrealizmem; szczerze muszę przyznać, że przez połowę książki uważałam, że zakończenie jest iście fantastyczne, że zabójcą okaże się postać z baśni, legend i strasznych opowieści.
„Każdy jest zdolny do przemocy. To tylko kwestia odpowiednich okoliczności. Nawet święty mógłby zabić, gdyby odpowiednio go sprowokować.”
Autorka jednak mocno mnie zaskoczyła i przyznać muszę, że choć zakończenie lekko mnie swoją „normalnością” zawiodło, to w żadnym wypadku nie mogę powiedzieć, że książka ta mnie rozczarowała. Wręcz przeciwnie – to jedna z lepszych polskich pozycji kryminałów; a na pewno najlepsza wśród autorek, bo chyba na zawsze pozostanę zdania, że mistrzami polskiego kryminału jest Bednarek i Darda.
Warto jeszcze nadmienić, że cała akcja książki dzieje się w roku 1985, czyli mamy okazję na nowo powrócić do czasów, gdy na półkach nie było nic, ale ludzie i tak byli szczęśliwi. Dla mnie ciekawą atrakcją było zobaczyć jak w tamtych czasach pracowała milicja i jak szybko nierozwiązane sprawy trafiały do kosza, bo szkoda było poświęcać na nie czas. To także możliwość obserwacji społeczeństwa, któremu przyszło dzielić wspólne lata i sąsiedztwo; w tamtych latach – choć nie są one zbytnio od współczesności oddalone – obowiązywało ciche przyzwolenie, by za drzwiami domu działy się rzeczy tragiczne i brutalne.
Odnoszę wrażenie, że w czasach PRL-u bano się wtrącać w sprawy innych ludzi; bo nie wypadało, bo się nie opłacało, bo „co ludzie powiedzą”...
Podsumowując, „Łaska” to dobra, trzymająca w napięciu książka, która wzbudza strach i niepokój lepiej niż jedna książka Kinga. Z pewnością styl autorki oddziałuje na psychikę czytelnika a nic nie jest ważniejsze w relacji pisarz-czytelnik, niż nić porozumienia.