Dzisiaj napiszę o książkach, o których słyszał każdy, bez względu na to czy jest mały, czy duży, brzydki czy ładny, bogaty czy biedny, czy jest człowiekiem czy owcą. Bo nawet owce znają Harry'ego Pottera.
Cała historia brzmi trochę jak z bajki... Kobieta – młoda, piękna i zdolna – urodziła syna, któremu dała na imię Harry. Razem z mężem i przyjaciółmi otoczyli małego chłopca opieką i starali się, by każdy jego dzień wypełniony był szczęściem i ciepłem.
Niestety, los tak chciał, że czasy wtedy były mroczne i niebezpieczne; okrutny i bezwzględny Lord Voldemort zbierał krwawe żniwo spośród tych, którzy odważyli się przeciwstawić jego władzy. Wśród tych, którzy chcieli walczyć ze złem, byli rodzice Harry'ego – utalentowani czarodzieje, którzy stanowili łakomy kąsek dla złej strony. Jednakże Trzykrotnie opierali się jego namowom, by w końcu stoczyć z nim końcową bitwę, którą przegrali...
Jednak irracjonalnie przegrał i Voldemort; gdy chciał zabić chłopca, czarnomagiczne zaklęcie odbiło się od niego i ugodziło swojego „właściciela”. Na czarodziejski świat wyjrzała wolność i wszyscy zaczęli świętować a rocznego Harry'ego okrzyknięto Wybrańcem.
„– Czy to dzieje się naprawdę, czy tylko w mojej głowie? (...)
– Ależ oczywiście, że to się dzieje w twojej głowie, Harry, tylko skąd, u licha, wniosek, że wobec tego nie dzieje się to naprawdę?”
Dziesięć lat później Harry Potter był nikim. Przynajmniej w mugolskiej rzeczywistości; mieszkał na angielskich przedmieściach razem z ciotką, wujkiem i kuzynem, którzy nienawidzili go z całego serca i robili wszystko, by ten czuł się wiecznie gorszy i nic nie warty.
Widzieli, że chłopiec przejawia „geny po rodzicach”, którymi gardzili najbardziej w świecie, dlatego też ciągle karali go za to, nad czym nie panował. Sypiał w komórce pod schodami i wykonywał wszystkie domowe obowiązki, podczas gdy jego kuzyn był hołubiony i rozpuszczany do granic możliwości.
Wszystko zmieniło się, gdy Harry trafił do Hogwartu – Szkoły Magii i Czarodziejstwa; tam poczuł czym jest przyjaźń, oddanie i miłość. Tam w końcu odnalazł swój dom, o który później musiał walczyć, bo zło powróciło i chciało zburzyć świat, który był jego światem.
„Patrząc na ciemność lub śmierć boimy się nieznanego – niczego więcej.”
Ta seria książek zachęciła miliony ludzi do czytania; sprawiła, że życie niejednego dzieciaka nabrało sensu. Dzięki niej wiele osób uwierzyło w banalną zasadę, że dobro może zwyciężyć zło i że nie ma ważniejszego uczucia nad miłość. Dla wielu „Harry Potter” to kwintesencja dzieciństwa, to wspomnienia skradzionych przez magiczny świat godzin. Dla mnie to moja młodość i, jak się okazuje, to także moja dorosłość. To historia o przyjaźni, o całkowitym oddaniu i o stracie, która boli tak, że trudno oddychać. To opowieść o tym, że jeżeli ma się przy sobie oddanych przyjaciół, to żaden wróg nie jest zbyt groźny ani żadna noc zbyt ciemna. Że nie trzeba się lubić, by walczyć za wspólną, słuszną sprawę. Że niekiedy lichy patyk może dać wielkie światło i że tajemnica sukcesu nie tkwi w głowie, ale w sercu.
Każda z książek ma swój specyficzny urok i przy żadnej nie sposób się nudzić. Ja osobiście najmocniej pokochałam część piątą i siódmą; być może dla tego, że to one są najbardziej opasłe i rozbudowane. Zgredek, mały, zabawny skrzat, ujął mnie swoim oddaniem i odwagą a lojalny do końca Syriusz sprawił, że zaczęłam inaczej postrzegać wierność ideałom.
Harry, Ron i Hermiona zastygli na kartach powieści, ale wierzę, że w jakimś magicznym świecie żyją szczęśliwie i nadal są najlepszymi przyjaciółmi. Że gdzieś tam istnieje nadal poczciwy, mądry Dumbledore, który mimo wielkiej mądrości był niekiedy zbyt kruchy; że nawet Dolores Umbringe odnalazła swoje miejsce w cukierkowym domku pełnym małych sierściuchów.
A Fred i George nadal, ramię w ramię wymyślają magiczne dowcipy.
Jeśli ktoś z was tego nie czytał „bo to nie dla mnie” - spróbujcie, na moją odpowiedzialność.
Przecież byle czego bym wam nie polecała, mugole wy jedne.
„Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego!”