Weekend przed Walentynkami, pełna sala kinowa i dźwięki rozkoszy płynące z wielkiego ekranu… nie, to nie Grey. To polska „Sztuka kochania”.
Michalina Wisłocka dzięki temu filmowi zyskała sławę po raz drugi; Maria Sadowska i Magdalena Boczarska oddały jej niesamowity hołd, pokazując postać kobiety, która zawsze, bez względu na wszystko, szła pod prąd i wierzyła tylko i wyłącznie sobie. Duet Sadowska-Boczarska powinien zdecydowanie jeszcze nie raz nakręcić wspólnie jakiś film; widać, że te kobiety się rozumieją i że obie chcą przekazać szerszej publiczności coś bardzo ważnego- że w kobiecej delikatności tkwi wielka siła.
Z pozoru to historia normalnej kobiety, której przyszło żyć w czasach wojny i PRL-u. Opowieść o kimś, kto zdecydował się wyciągnąć rękę w stronę każdego człowieka i powiedzieć: „skarbie, mam odpowiedź na bolączki większości kobiet, wiem co zrobić, aby seks stał się przyjemnością i przestał być smutnym obowiązkiem małżeńskim”.
Brak jest w „Sztuce kochania” spektakularnych scen, wielkich miłości i zapierającej dech w piersiach fabuły. Ale mimo tego jest to – jak dla mnie – jeden z ważniejszych obrazów polskiej kinematografii od lat. Obok niego postawiłabym jeszcze „Bogów”, co zresztą jest w fabule zręcznie i delikatnie połączone. Z przyjemnością mogę stwierdzić, że polskie kino idzie w końcu w odpowiednią stronę – nie wymyśla się niestworzonych scenariuszy, które bardziej się sprzedają w Ameryce, ale skupia się na postaciach, które zmieniły bieg polskiej historii. Bo o ile Zbigniew Religa przeszczepił serce, nauczył się dawać ludziom drugie życie, o tyle Wisłocka tchnęła radość i przyjemność w to, które ma każdy z nas.
Wisłocka w młodości marzyła o tym, żeby być jak Maria Skłodowska; cóż, pewnie teraz byłaby dumna słysząc, że ktoś chce być w przyszłości taką jak ona. Zrewolucjonizować kulturę, zmienić sposób ludzkiego postrzegania pewnych spraw. Ta kobieta pomogła zrozumieć milionom Polaków, że kobiety zasługują na orgazm, że równouprawnienie powinno mieć miejsce także w sypialni.
Co mnie zaskoczyło – i pewnie niejedną osobę na kinowej sali –przez pierwsze lata swojego życia pani Michalina nie rozumiała seksu, nie potrafiła czerpać z niego przyjemności i dlatego żyła w trójkącie ze swoim mężem Stachem i przyjaciółką Wandą. Ona była połączona z nim duchem, Wanda natomiast ciałem; trwali w tej dziwnej symbiozie przez długie lata i gdyby nie to, że jedna z osób w końcu zmieniła zdanie co do ich sposobu bycia – Wisłocka pewnie nigdy nie napisałaby książki i nie zostałaby zapamiętana na lata.
Co więc się wydarzyło, że zrozumiała, jak ważna jest miłość fizyczna? Cóż, czasami w naszym życiu pojawiają się osoby, które nie zagrzewają długo miejsca przy naszym boku; są jak tchnienie czasu, jak ulatujące cienie. Czasami ich epizod w naszym życiu jest tak krótkotrwały, że szkoda o tym wspominać na stare lata. Jednak często to właśnie te osoby są punktem zapalnym w naszym życiu. Poruszają jakąś strunę, która nagle powoduje, że nasza dusza, nasze jestestwo zaczyna grać tak, jak powinno. I okazuje się, że mamy na tym świecie do spełnienia pewne role. Być może Wisłocka i tak napisałaby „Sztukę kochania”, gdyby nie mężczyzna, którego spotkała w pewne upalne lato. Jednak to nie byłaby ta „Sztuka kochania” i zdecydowanie to nie byłaby ta manifestacja o prawo kobiet do przyjemności.
Niezapomniana postać, niezwykle barwna osobowość, którą Magdalena Boczarsta pięknie oddała na ekranie. Sztuka aktorska to jedno, ale w niektórych scenach aż biło po oczach, że ta kobieta naprawdę kocha swoje ciało i się go nie wstydzi; jej pewność siebie była tam najbardziej seksowna i to także przekazuje nam ten film – jeśli zaakceptujemy siebie, to będziemy piękne w oczach wszystkich, mimo braku rozmiaru 36 i razem z rozstępami na udach.
Gorąco zachęcam was na wybranie się do kina na ten seans. I to zarówno kobiety, jak i mężczyzn, bo – parafrazując fragment filmu – to prosta instrukcja jak sprawić przyjemność swojej kobiecie.
Gdybym miała podsumować ten film jednym zdaniem to napisałabym, że pokazał, że czasami, aby stać się kimś wielkim, trzeba spotkać tą właściwą osobę.