Dobra, nie podkradłam postu, tylko pomysł na niego. I żeby zadośćuczynić autorce to ją oznaczę otutaj! I zareklamuję jej bloga. A i w poście oddam coś od siebie, żeby było trochę po mojemu.
Słucham niewiele muzyki. Ostatnio razem z narzeczonym wracaliśmy z randki i słuchaliśmy swoich ulubionych piosenek. Jako, że ja lubię nuty bardziej folkowe a on metalowe, to repertuar był dość różnorodny.
Czytam dwie książki naraz, co przez ostatni rok nie jest niczym nadzwyczajnym, bo mam za mało czasu a za dużo książek do czytania. Teraz zabrałam się za „orgazmokapilsę” i nie, to nie jest erotyk a raczej książka w stylu Pratchetta, przynajmniej na pierwszy rzut oczodołem. A i jestem w trakcie czytania najnowszej książki pani Sowy (minus od początku za anglojęzyczne imiona).
Oglądam „Hell's kitchen” i to razem z narzeczonym. Przy czym kibicujemy dwóm różnym osobom a to powoduje, że oglądanie jest ciekawsze i bardziej ekscytujące. A codziennie o 11.30 przypominam sobie stare odcinki „Na dobre i na złe” - ah! Jak byłam dzieckiem to byłam uzależniona od lekarzy z Leśnej Góry. Z perspektywy czasu nie są już tak wspaniali, ale sentyment pozostał.
Pracuję dużo, ciężko i dobrze mi z tym.
Zaczęłam chodzić na siłownię z dniem 1 września. Ćwiczę dwa albo trzy razy w tygodniu po dwie godziny i idzie mi coraz lepiej. Wczoraj rzutem na taśmę zrobiłam 230 brzuszków, dlatego proszę mnie dzisiaj nie rozśmieszać, bo może to grozić moim kalectwem.
A co do efektów, to powoli zaczyna je być widać, szczególnie na udach, więc – brawo ja!
Czuję się szczęśliwa. Mam kogo kochać, mam szczerych przyjaciół, z którymi mogę nie tylko konie kraść, ale i potem na nich jeździć, mam co jeść, gdzie spać i do kogo się przytulić. Zaczęłam cieszyć się małymi szczęściami i rację mieli ci wszyscy filozofowie, którzy mówili, że to najlepszy sposób na udane życie.
A w niedzielę kupiłam sobie scrabble, o których od zawsze marzyłam i przy kasie się okazało, że akurat tego dnia jest promocja i zapłaciłam 20 złotych mniej. Kolejne małe szczęście do wielu małych szczęść.
Dzisiaj uratowałam mysie życie. Moja kocica upolowała sobie żywą zdobycz i bestia mała postanowiła się nią pobawić. Co mysz uciekała, to ona ją zgarniała łapą. Zlitowałam się nad małym ogoniastym stworzeniem, złapałam do pudełka i wypuściłam w pola, żeby uciekła w siną dal. Bramy nieba będą stały przede mną otworem!
Czekam na ten dzień, w którym ubiorę suknię ślubną, stanę obok tej idealnej osoby i obiecam mu wszystko to, co najważniejsze. I żebym miała za sobą już ten okropny pierwszy taniec, który mnie przeraża niemiłosiernie.
Denerwuję się ludźmi, ich zachowaniem i egoizmem. Ogólnie mam tak, że przejmuję się wszelakimi głupotami i potem nie mogą spać po nocach. Jak ktoś mnie skrytykuje to nie macham na to ręką, ale przeżywam. Muszę chyba wyhodować sobie grubszą skórę.
Chciałabym żeby przyszła już ta zwykła, szara codzienność po ślubie, której każdy się boi a my na nią czekamy z utęsknieniem. Żeby było tak normalnie, tak razem. Żeby w zimie pić wieczorami ciepłe kakao a latem zimne piwo. Żeby płacić razem rachunki, kupować w sklepie zwykłe mleko 3,2% i negocjować kto tym razem wyprowadza psa na spacer.
Żeby nie musieć wychodzić z domu, żeby się spotkać, żeby czekać na siebie z obiadem i żeby czytać obok siebie. I tak normalnie żeby żyć, budować swój dom a wszelkie kryzysy i rozstania znać tylko z „Trudnych spraw”.
Cieszą mnie wasze komentarze, które nie raz podnoszą mnie na duchu. Wyznajecie mi miłość (też was kocham!), chwalicie mnie, dopingujecie, żebym napisała coś swojego. I mówicie coś bardzo ważnego, co daje mi siłę - „dasz radę, umiesz pisać!”. Dzięki wam! Jak kiedyś napiszę coś swojego, to uroczyście przysięgam – wymienię was wszystkich w podziękowaniach!
Widzicie ten domek? Cieszcie się tym, co małe, a będziecie się unosić nad ziemią tak jak on.