Trzymam w dłoniach pierwszą część serii, która kilka lat temu wkradła się do mojego serca i do dzisiaj wiedzie tam prym, jako najlepsza trylogia jaką kiedykolwiek czytałam. Nie ma tam ani wampirów, ani statków kosmicznych, ani wilkołaków a i wróżkę ciężko jest w tej powieści uraczyć. To historia o historii; piękny hołd oddany tym, którzy kilkaset lat temu żyli na tej samej ziemi co my a która wyglądała całkiem inaczej, niż na dzisiejszych widokówkach. To trylogia o odwadze, o męstwie i o strachu, który niczym cień podążał za największymi bohaterami. Niektórzy by powiedzieli, że to książka o herosach i o bogach, którzy zeszli na ziemię. Ja twierdzę, że to powieść o zwykłych ludziach, którzy swoim oddaniem i dobrem przewyższyli bogów i którzy płacili słoną cenę za swoje przekonania.

Część z was stwierdzi, że zbytnio kojarzy się wam to z historią, inni z miejsca machną ręką, bo nie uświadczy w tej trylogii przegryzania wargi i picia ludzkiej krwi a jeszcze niektórzy pokręcą nosem, bo to trylogia a trylogie się długo czyta. Ale, przekonam was czy nie, płynę dalej.
„Pan srebrnego łuku” to historia o Troi. O mieście skarbów i herosów, gdzie złote mury okalające miasto były tak wysokie, że ci, którzy kryli się za nimi, czuli się bezpieczni i niezwyciężeni, niczym sami mieszkańcy Olimpu. To powieść o tym jak męska chciwość i żądza poniosła na śmierć miliony, o tym jak delikatna i słodka może być miłość.
Heliakon, główny bohater, nazywany był Nieustraszonym. Jego statki były niezniszczalne a bitwy przez niego toczone nigdy nie kończyły się dla niego porażką. Jego słowo było świętością a opinia, która podążyła kilka kilometrów przed nim, sprawiała, że nieznajomi drżeli na jego widok. Jednak ci, którzy go znali, wiedzieli, że Heliakon jest tak naprawdę człowiekiem niezwykle dobrym, mądrym i sprawiedliwym. I że zabijał tylko wtedy, gdy musiał. Lub wtedy, gdy zabito jego przyjaciela.
„Pan srebrnego łuku” to książka, która udowodnia, że jedna postać może zmienić całe oblicze historii; bo większość z was kojarzy „Iliadę” - Parys zakochał się w pięknej Helenie i z tego powodu wybuchła dziesięcioletnia wojna, której największą ofiarą stała się wielka i wspaniałą Troja. Historia banalna, prosta i wyzuta z innych, niż miłość, emocji. David Gemmell do swojej opowieści dołączył jednego mężczyznę, który zmienił całkowicie oblicze całej tej legendy. Heliakon był jednocześnie przyjacielem Hektora i ukochanym jego żony, Andromachy, którą poznał chwilę przed trojańskim księciem. Był też przyjacielem Odyseusza a jego zna większość z was, chociażby z lekcji języka polskiego. Tyle tylko, że tamten Odyseusz był ponury i nieprzystępny. Ten, który pojawia się w książce Gemmella jest Odyseuszem rubasznym, radosnym i niezwykle wręcz inteligentnym. To gawędziarz, który doskonale zdawał sobie sprawę, że jego jedyną zaletą jest magiczne wręcz opowiadanie historii; a jako człowiek mądry wiedział, że jest to dar, który zniweluje braki w jego urodzie czy urodzeniu. I dzięki temu został królem Itaki, bogatym i szczęśliwym, który ciągle snuł barwne historie, opowiadane później z pokolenia na pokolenie.

W pierwszej części trylogii cały konflikt pomiędzy Troją a władcą Myken, Agamemnonem, dopiero się zaczyna rodzić; do wojny jeszcze daleko i autor daje czytelnikom możliwość, by poznać i zweryfikować, których bohaterów będzie się opłakiwać a którym życzyć się będzie śmierci. Gemmell tworzy grunt, by na nim przeprowadzić później ogromną bitwę, która zmieni całkowicie oblicze starożytnego świata; a kto wie, czy tamta wojna nie miała wpływu na to kim jesteśmy dzisiaj i jak przyszło nam żyć.
To książka o bitwach, o chwale, o zdradach i o miłości; to niesamowity obraz, który stworzył człowiek, który zmarł niemal dziesięć lat temu. David Gemmell miał niesamowitą wyobraźnię a jego talent i kunszt pozwoliły stworzyć mu historię, która zachwyca; jego opisy są tak realistyczne, że czytając ma się przed oczami Wielką Zieleń, wspaniałe złote mury Troi, pod stopami czuje się gorący piasek i zaczyna się wierzyć, że Posejdon faktycznie włada całym morzem. Po kilku stronach można poczuć na twarzy oddech morskich fal a Andromacha i Heliakon stają się nagle jakby znajomi i bliscy.
Mam nadzieję, że teraz – po drugiej stronie – David Gemmell może podróżować po Wielkiej Zieleni i biesiadować z tymi, których powrócił do życia w swoim dziele. Wierzę, że Odyseusz opowiada mu o swoich niesamowitych przygodach a Heliakon nalewa mu najlepszego wina do kufla. Mam nadzieję, że odnalazł on swoje miejsce. Swoją Troję.