W większości relacji matki z córką zdarza się taka chwila kiedy jedna zerka na drugą i myśli: „jesteśmy kompletnie różne! Nie możliwym jest, żeby łączyło nas coś więcej niż łańcuch DNA i mieszkanie pod jednym dachem.” Słodka miłość, która łączyła mamę i jej małą córeczkę zaczyna przypominać wyboistą i krętą drogę; zaczynają się kłótnie, krzyki, bunt w większej lub mniejszej formie.
Później przychodzi etap kiedy naprężona linia łącząca te dwie kobiety może zadziałać jak recepturka i wrócić do poprzedniego rozmiaru i kobiety stają się znowu sobie bliskie lub urywa się zupełnie i każda zaczyna własne życie, z przypadka przypominając sobie tylko o tej drugiej, do której wprawdzie serce się rwie, ale duma nie pozwala się zbytnio zbliżyć.
Sue Monk Kidd to matka; jednak gdzieś po drodze została pisarką i właśnie to pisanie zaczęło zajmować jej całe życie. Córka zeszła na dalszy plan, co zresztą świetnie stopiło się z jej wyprowadzką z domu, więc Ann nie przeszkadzało zbytnio to, że maka pogrążyła się w świat liter i w szelest kartek.
„Ann usiłowała odnaleźć się na początku kobiecości, ja zaś u jej kresu.”
Po latach mieszkania osobno, kiedy to Sue byłą zajęta pisaniem a Ann kosztowała studenckiego życia, obie kobiety wyruszają razem do Grecji. Obie noszą w sobie demony, o których nie chcą rozmawiać, o których milczą uparcie i demonstrują tej drugiej sztuczny uśmiech i złudny dobry humor. Sue musi zmierzyć się ze starością, która ją przeraża i przed którą najchętniej by się schowała, ale nigdzie na świecie, nawet w słonecznej Grecji, nie ma miejsca, gdzie ta posępna dama by jej nie znalazła i nie zasiadłaby na jej karku, powodując powolne garbienie się pleców. Starość powoli, niezauważenie prawie, tkała w jej włosach kolejne srebrne nitki, na jej twarzy malowała delikatne kreski starości a w jej ciało sączyła jad, który powodował, że Sue coraz bardziej się męczyła i coraz chętniej siedziała w fotelu i delektowała się oglądaniem świata, a nie uczestniczeniem w nim.
Ann z kolei nie może odnaleźć się w dorosłości; złamane serce i porażki na gruncie zawodowym powodują, że dziewczyna czuje, ze zbyt szybko przyszło jej bawić się w dojrzałego i odpowiedzialnego człowieka. Zdecydowanie łatwiej było jej być nastolatką, która nie musiała się o nic martwić i która mogła pozwolić sobie na chwile szaleństwa. Teraz jednak musi zmierzyć się nie tylko z życiem, ale i z samą sobą. Ale jak to zrobić, kiedy nie rozumie się samej siebie?
„Nie jestem smutna. W komnacie grobowej zrozumiałam, że gotowość na śmierć przychodzi, gdy uczestniczymy w każdej chwili i odnajdujemy w niej wieczność.”
Wśród greckich mitów towarzyszymy tym dwóm kobietom w wędrówce dwojakiej; z jednej strony muszą one na nowo sobie zaufać i na nowo dać sobie szansę na bliskość, z drugiej strony ta podróż to szansa na ich pojednanie z przemijającym czasem i pogodzenie się z rolą przypisaną przez życie. To bardzo ciepła, mądra powieść i przestroga, by nie zapomnieć podczas dorastania o tych, którzy są najważniejsi i od których wszystko się zaczęło.
Czy zachęcam do tej książki? Jak najbardziej, bo mało jest pozycji napisanych przez faktyczną matkę i córkę, które bez ogródek przyznają się do tego, że więcej ich dzieli niż łączy. Które bez wstydu mówią, że tak naprawdę się nie znają i wolą się oszukiwać niż pokazać swoją słabość i pokazać łzy niemocy. A te dwie kobiety to robią bez zastrzeżeń. I to jest w tej książce najpiękniejsze.
PS – Recenzja kolejnej części Jeżycjady pojawi się wyjątkowo w czwartek, co musicie mi wybaczyć.